III. rok Triduum przed 800. rocznicą sprowadzenia sióstr magdalenek do Nowogrodźca nad Kwisą.

III. rok Triduum przed 800. rocznicą sprowadzenia sióstr magdalenek do Nowogrodźca nad Kwisą.

16 października 2016 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Jadwigi Śląskiej, w kościele pw. Świętych Piotra i Pawła w Nowogrodźcu siostry Zgromadzenia św. Marii Magdaleny od Pokuty wraz z mieszkańcami miasta Nowogrodziec dziękowały Bogu za tę właśnie świętą, która prawie 800 lat temu sprowadziła pierwsze magdalenki z Marsylii na ziemie Śląska. Za wstawiennictwem fundatorki pierwszego klasztoru „białych dziewic” siostry modliły się za całe miasto i wszystkich jego mieszkańców, wypraszając potrzebne dary. Związek z miastem zacieśnia się na nowo, gdyż w przyszłym roku siostry reaktywują swą działalność w tym mieście.  W przeszłości magdalenki bardzo mocno wpisały się w historię Nowogrodźca i jedno oblicze takiej działalności przedstawił pan Mariusz Urban- organista w parafii w Nowogrodźcu, który jest doktorantem katedry muzykologii, w swoim wykładzie wygłoszonym podczas świętowania trzeciego roku Triduum. Przybliżył w nim w mistrzowskim stylu sylwetkę wrocławskiego kapelmistrza Józefa Ignacego Schnabla, który urodził się i wychował w Nowogrodźcu pod troskliwą opieką ówczesnych magdalenek. Tekst przedłożenia można przeczytać poniżej.


Schnabel i Magdalenki – o duchowym wymiarze muzyki wrocławskiego kapelmistrza.

Joseph Ignaz Schnabel

 Przenieśmy się w czasie do roku 1775 i wyobraźmy sobie niewielkie śląskie miasteczko leżące na granicy pruskiego imperium. Naumburg nad rzeką Kwisą dźwignął się szybko po straszliwym pożarze w 1766 roku, zdołano odbudować klasztor, szkołę oraz ratusz. Zaczęto stawiać murowane domy. Pewnego letniego popołudnia Pani Anna Maria Schnabel, z domu Girbig, żona miejscowego nauczyciela i kantora pojawiła się zatroskana na furcie nowogrodzieckiego klasztoru. Stało się nieszczęście – podczas rodzinnej wycieczki ich pierworodny, ośmioletni syn Józef pośliznął się na kamieniu i upadł do wartkiego potoku. Chłopcu udało się przywrócić przytomność, jednak jego stan jest bardzo niepewny, dziecko jest w szoku i straciło słuch. Matka prosi o modlitewne wstawiennictwo sióstr, gdyż wie, jak dużą siłę posiada modlitwa zanoszona przez „białe panny”. Rodzina zamówiła również intencję u księdza proboszcza Ignacego Kindlera – mszę odprawiono jeszcze tego samego nieszczęsnego dnia w parafialnym kościele, nieco mniejszym od obecnego, ze spalonym poszyciem dachu i wieży, co było skutkiem niedawnego uderzenia pioruna.

    I stał się cud – nie rokujący nadziei na wyleczenie stan zdrowia chłopca uległ wkrótce znacznej poprawie, a słuch wrócił. Kilka lat później rozpoczęto wielką budowę obecnego kościoła.

    Komu wówczas przywrócono zdrowie, a być może i życie, kim miał zostać ów ośmioletni wówczas człowiek, syn tego miasta, tej ziemi, tej parafii? Aby to zrozumieć, musimy odbyć drugą podróż w czasie i przestrzeni, tak aby znaleźć się w stolicy Dolnego Śląska – Wrocławiu – ówczesnym pruskim mieście Breslau – w dniu 18 czerwca 1831 roku. Wówczas to o godzinie 16 w kościele św. Krzyża rozpoczęły sie uroczystości pogrzebowe jednego z największych, jeśli nie największego w owych czasach człowieka tworzącego kulturę tego miasta, a zarazem oddanego w służbie kapelmistrza wrocławskiej Katedry – Józefa Ignacego Schnabla.

    Kondukt pogrzebowy na cmentarz przy kościele św. Michała prowadzili kanonicy katedralni Neander i Schonger. Przed trumna zmarłego niesiono poduszkę ozdobioną lirą z białych róż i wieńcem laurowym, na której spoczywała batuta kapelmistrza. Ulice wzdłuż trasy konduktu wypełnione były licznie przybyłymi mieszkańcami, którzy tak szczerze i serdecznie żegnali 64-letniego muzyka. Śmierć Schnabla odbiła się głośnym echem w życiu Wrocławia. W 6 głównych kościołach katolickich miasta odprawiono uroczyste nabożeństwa połączone z koncertami. Wykonano Requiem Mozarta, Schnabla, Cherubiniego, Wintera, Elmricha oraz Jomellego. Słuchając tego wszystkiego, zastanówmy się, kim musiałby być dzisiejszy mieszkaniec Wrocławia, aby żegnano go w podobny sposób?

    W tym miejscu chciałbym wyrazić moją radość z możliwości opowiedzenia o życiu i twórczości naszego lokalnego rodaka. Pracując nad analizą jego dzieła, nierzadko miałem okazję referować efekty moich badań, zazwyczaj jednak miało to miejsce w kręgach uniwersyteckich, gdzie wykład podlega ścisłym regułom wywodu naukowego. Dziś po raz pierwszy mogę przekazać to, co mówią źródła na temat Schnabla jako człowieka, a szczególniej w tym miejscu – nowogrodzieckim kościele  – człowieka głębokiej wiary.

    Należał do ludzi nieprzeciętnych, wyróżniających się szczególnymi przymiotami umysłu i serca. Już za życia cieszył się niezwykłym szacunkiem i przyjaźnią wielu osób. Inskrypcja wyryta na jego nagrobku głosi, iż był człowiekiem szlachetnym, wiernym Bogu, zaś jego serce bogate było w przyjaźń i miłość współczesnych. Schnabel był bardzo popularną osobą we Wrocławiu. Jego talent oraz uprzejmość i życzliwość uczyniły go bardzo szybko ulubieńcem wrocławskiej publiczności. Przez wiele lat brał czynny udział w życiu muzycznym miasta. Największym uhonorowaniem działalności Schnabla było przyznanie mu przez Uniwersytet Wrocławski doktoratu honoris causa w roku 1823.

    Z dotychczasowych słów wiemy, że był najważniejszym muzykiem kościelnym we Wrocławiu, piastował bowiem zaszczytne stanowisko Katedralnego Kapelmistrza. Funkcje tę pełnił 26 lat, od 1805 roku aż do śmierci. Do jego obowiązków należało przede wszystkim komponowanie muzyki liturgicznej, a więc części stałych mszy, offertoriów, graduałów, litanii, hymnów do wykonywania w katedrze przez chór, orkiestrę i organy. Jaka była ta muzyka? Czym sie wyróżniała spośród utworów zmarłego w 1791 roku Mozarta, starzejącego sie już, ale niezwykle cenionego Józefa Haydna czy też coraz bardziej rozpoznawalnego w Europie Beethovena?

    Przede wszystkim była to muzyka przepełniona wiarą. Duchowy wymiar utworów religijnych – czy nie jest to stwierdzenie truizmem? Przecież muzyka religijna musi być bardziej uduchowiona od muzyki świeckiej. Dobrym przykładem ilustrującym stan muzyki religijnej w XVIII wieku jest Msza Koronacyjna Mozarta, dzieło wybitne, piękne i doskonałe. Ale muzyka do Kyrie została zaczerpnięta z arii wcześniejszej opery Wesele Figara, zostały tylko podmienione słowa. To tak, jakbyśmy dziś wykonywali podczas mszy Panie zmiłuj sie nad nami do melodii jakiejś popularnej piosenki. W owych czasach styl muzyki kościelnej odbiegał zasadniczo od wskazań, jakie wydał papież Benedykt XIV w encyklice Annus qui – podczas mszy wykonywano bowiem utwory niewiele się różniące w formie od arii operowych, czy też teatralnych pompatycznych chórów. Dopiero ruch cecyliański rozkwitły w kolejnym wieku wpłynął na odnowę muzyki kościelnej i zapoczątkował powrót do chorału gregoriańskiego. Jednak pierwszym kompozytorem, który zerwał z ogólnie przyjęta tradycją swobody w muzyce liturgicznej – był Schnabel. W jego utworach pierwiastek duchowy ma pierwszorzędne znaczenie. Jak sie to wyraża w samych nutach?  Przede wszystkim tekst liturgiczny przedstawiony jest na pierwszym miejscu, w sposób czytelny i prosty, bez popisowych efektów wokalistów, nie zagłuszany ferworem instrumentów. Dalej – harmonia jest doskonale dobrana do treści muzyki, zaś obsada utworów, ich tempo i faktura przepełnione są godnością, powagą i nabożnym skupieniem. Przez odrzucenie elementów wirtuozerii utwory Schnabla wcale nie stały sie uboższe od kompozycji Mozarta czy Haydna – jest to wciąż muzyka pełna niezwykłego piękna i wdzięku.

    Co sprawiło, że Schnabel pozostawił po sobie około 200 kompozycji o takiej wymowie, dziś czekających wciąż na ponowne odkrycie? Jakim był człowiekiem? Mimo swego niewątpliwego muzycznego talentu i popularności był bardzo skromny. Surowy i twardy dla siebie, okazywał niezwykłą wyrozumiałość innym. Jeżeli kiedykolwiek wypowiadał surowe sądy o jakimś człowieku, robił to zawsze w dobrej wierze, kierując się miłością bliźniego. Nie żywił urazy względem osób, które wyrządziły mu jakąś przykrość.

    Był człowiekiem niezwykle religijnym. Przy całej swojej aktywności pierwszeństwo dawał zawsze modlitwie. Jeden z biografów kompozytora podaje, że Schnabel od Sanctus dyrygował mszami na kolanach. Fakty te zasługują na szczególna uwagę, gdyż indyferentyzm religijny społeczeństwa w owych czasach był bardzo wielki, a wyższe sfery ludzi świeckich na Śląsku odznaczały się religijnością raczej pozorną. Schnabel mimo swojej ogromnej religijności i całkowitego oddania Kościołowi katolickiemu był bardzo tolerancyjny. nie kierował sie żadnymi uprzedzeniami wyznaniowymi. Był szanowany, lubiany i dobrze wspominany przez wrocławskich protestantów. Był bowiem nie tylko wielkim artystą, ale również prawym człowiekiem i przykładnym chrześcijaninem. W zachowanej do dziś na piśmie mowie pogrzebowej nad grobem zmarłego ks. Karol Dittersdorf mówił …„Stoi teraz przy tym grobie wielu którym on słuzył pomocą, radą i doświadczeniem, I wielu nieznajomych przyjął ze szlachetnym sercem i otwartymi ramionami. Z ich licznych serc popłynie do niebios modlitwa: Nie zapomnij mu tam Panie tego, co on tu uczynił. Dziś wiemy bardzo dobrze, że wśród ludzi przyjętych przez Schnabla z otwartymi ramionami był i nasz wielki rodak, młody Fryderyk Chopin, zaś Ludwig van Beethowen żywił niezwykłą wdzięczność schnablowi za rozsławienie jego utworów we Wrocławiu.

Tymczasem życie osobiste doświadczyło Schnabla bardzo ciężko. Z jego biografii wiemy, że śmierć była nader częstym gościem w jego rodzinie. 21 razy żegnał nad grobem swe dzieci, ojca przeżyła tylko czwórka. Za swego życia utracił kolejno dwie żony. Ale to nie wszystkie nieszczęścia – rok po objęciu posady kapelmistrza przeżył wyjątkowo trudny czas – oblężenie i ostrzał Wrocławia przez wojska napoleońskie. Wraz z całą rodziną chronił sie wówczas, wśród tłumu innych mieszkańców – w podziemiach Kościoła św. Krzyża. Trwało to 30 dni. Wyrazem tych pełnych niepokoju dni jest mroczna ostatnia część mszy As-dur – nazwanej potem mszą oblężenia – Agnus Dei. Tak ciężkie doświadczenia życiowe mogą w człowieku ukształtować głęboką wiarę, ale nie muszą. Potrzeba jeszcze potrafić je przyjmować jako część niezrozumiałego planu Bożego.

Cechy charakteru Schnabla, jego silna osobowość i szlachetne postępowanie względem innych kształtowały się od najwcześniejszych lat właśnie tutaj – w Nowogrodźcu. Jego rodzina od pokoleń związana była zawodowo ze służbą w kościele – wuj Ignacy Leopold był organistą i dzwonnikiem w tutejszej światyni, malował również religijne obrazy, które po części przetrwały do naszych czasów. Ojciec Józef Wiktor pełnił z kolei funkcję kantora i nauczyciela w przykościelnej nowej, murowanej szkole. Młody Józef Ignacy miał więc aż nazbyt wiele powodów, aby czynnie uczestniczyć w życiu parafii, aby korzystać z bliskości Kościoła. Ale nie tylko dzwony z zachowanej jeszcze starej, przysadzistej wieży budziły rodzinę Schnablów. Z okien swego mieszkania widzieli przecież dachy wielkiego kompleksu klasztornego magdalenek. Wśród tych grubych murów siostry od pokuty mieszkały już ponad 500 lat. Żródła historyczne wiele nam przekazują na temat gospodarczych, a nawet – w pewnym sensie – politycznych dziejów klasztoru. Znamy z imienia i nazwiska przeorysze konwentu, inicjatywy podejmowane przez nie dla ludności naszego miasta i okolic, działalność charytatywną w okresach klęsk żywiołowych. Mało natomiast wiemy o najważniejszym wymiarze obecności magdalenek w Nowogrodźcu, o duchowych owocach ich życia. Był to przecież zakon kontemplacyjny, a modlitwa osób żyjących w odosobnieniu, ubóstwie, ascezie i milczeniu jest potężną bronią, siłą niewidoczną wprost, ale rozpoznawalną po owocach. Historia naszego miasta, choć znaczona pożarami i klęskami suszy, zarazy i najazdów nie zdołała złamać wiary jego mieszkańców. Schnabel miał to szczęście urodzić się i dojrzewać w cieniu klasztoru jeszcze przed jego sekularyzacją w 1810 roku przez władze państwa pruskiego. On słyszał w tym kościele ich śpiew, modlitwy wynagradzające za ludzką niesprawiedliwość wobec Boga i bliźniego. W nowym kościele parafialnym od roku 1793 ich głos rozbrzmiewał z oratorium nad zakrystią, do którego posiadały osobne wejście i gdzie pozostawały niewidoczne. Schnabel nie był wówczas osobą anonimową – wraz z uzdolnioną młodzieżą wykonywał dzieła Mozarta i Haydna, występując nie tylko w Nowogrodźcu, ale również w okolicznych pałacach i zamkach. Jego pierwsze kompozycje powstawały tutaj; z pewnością wykonywała je kościelna kapela, gdyż zachowały się na to dowody.

Magdalenki widziały w nim nie tylko człowieka uzdolnionego, ale przede wszystkim kogoś, kto został powołany do służby Bogu – poprzez muzykę, pracę dla Kościoła. Dlatego też przeorysza Jadwiga von Stensch objęła go swoja protekcją i dzięki posiadanym kontaktom umożliwiła mu uzyskanie posady organisty w kościele św. Klary we Wrocławiu. Choć w roku 1797 młody Józef Ignacy na zawsze opuścił nowogrodziecką ziemię, pozostał nieustannie pod wpływem wstawienniczej modlitwy magdalenek. Późniejsze lata jego życia aż do starości są tego jasnym potwierdzeniem.

Nowogrodziec wydał wielkiego człowieka, Bóg obdarzył go niezwykłym talentem, ale nie wolno nam zapomnieć, że tutaj, za milczącymi murami nowogrodzieckiego konwentu otrzymywał nieustannie duchowe wsparcie i łaski wyproszone za wstawiennictwem „białych panien”.

Niech na zakończenie tej historii wolno mi będzie przywołać wymowne słowa z Księgi Syracha:

 „…wyprowadził z niego człowieka miłosiernego, który w oczach wszystkich znalazł łaskę, umiłowanego przez Boga i ludzi, którego pamięć niech będzie błogosławiona.”


Zdjęcia z pobytu Magdalenek w Nowogrodźcu: Jędrzej Rams, dziennikarz „Gościa Legnickiego”